sobota, 17 grudnia 2016

Energia




Często powtarzam, że jestem jak niedźwiedzica. Zimę najchętniej bym przespała w przytulnej gawrze. Hibernacja, głęboki sen, a potem wiosna i przebudzenie. Zregenerowana otwieram oczy, a tu pąki kwiatów i słońce prosto na twarz...
Chociaż z drugiej strony zimy trochę szkoda. Zwłaszcza, kiedy zima jest mroźna, słoneczna, śnieżna i wysokoenergetyczna. Taka jak dziś.

Przez ostatni tydzień działałam jakby z automatu. Plany przedświąteczne, porządkowe, kulinarne i inne rozległe, szczegółowo rozpisane, a mnie jakby ktoś odłączył od prądu. Koc, herbata, książka i kominek. I proszę niczego ode mnie nie chcieć i nie oczekiwać.

Ale dzisiaj skoro świt wyruszyłam w las po energetyczny zastrzyk. Z Karoliną, moją przyjaciółką. Znamy się 15 lat. Ja mam 3 córki, ona 3 synów. Dzięki niej mam ładny i zdrowy uśmiech, moje dziewczyny zresztą też. Karolina jest dentystką. Kiedy tylko możemy, umawiamy się na kijki. Wędrujemy po naszych okolicach. Mieszkamy bardzo blisko siebie, tak się szczęśliwie złożyło.

                                                  Karolina



                                      I trochę mniej wyraźna ja. Podziwiajcie zimę za mną.




Podłączenie do ładowarki zrobiło swoje. Działałam (do teraz) na zwiększonych obrotach. Starsze dziewczyny pojechały na zakupy (prezenty dla koleżanek i takie tam przedświąteczne zabiegi), a my z Marysią ugotowałyśmy kompot z suszonych owoców i jabłek, rosół, buraczki na jutro, posprzątałyśmy różne kąty, a nawet umyłyśmy okna. Moja ulubiona modelka. Kompot...




I okna. Kto by pomyślał, że podczas mycia okien można mieć tyle radości!!!






 A w poniedziałek Liebster Award. Bo zostałam nominowana! Ale na taki post potrzebuję chwili samotności i zadumy. Aktualnie ani samotności, ani zadumy. Dobrego weekendu Kochani!

 Asia

niedziela, 11 grudnia 2016

Dzisiejemy



Dawno temu mój mąż wprowadził do naszego rodzinnego słownika wyraz "dzisiejemy".
- Robimy coś czy zostajemy w domu i po prostu dzisiejemy?- pytamy czasami siebie nawzajem.
Lubimy sobie podzisieć. No bo kiedy mamy mieć na to czas, jak nie dzisiaj, jak nie teraz, kiedy pogoda nie zachęca do wyjścia z przytulnej pieczary?
 A jeśli jeszcze do tego dochodzą katary, zapalenia różnego rodzaju i ogólna niemoc, to nie ma rady. Trzeba zafundować sobie i rodzinie dzisiejący weekend.

I zacząć od śniadania w łóżku. Jaglanka w pozycji półleżącej smakuje najlepiej!




Kto ma w domu nastolatki ten wie, czym kończą się próby sfotografowania ich. Nie mówiąc już o pokazaniu zdjęć szerszemu gronu. Zgody na takie działania nie ma. Jedynie Marysia nie ma nic przeciwko. Póki co.



To moja ulubiona perspektywa dzisiaj.

Tak, tak, mamy już choinkę.
W moim rodzinnym domu choinkę ubieraliśmy zawsze w samą Wigilię. Tata z bratem szli do leśniczego (mieszkaliśmy pod lasem), i wyszukiwali najładniejsze drzewko. W tym czasie kobiety, czyli mama, siostra i ja przygotowywałyśmy obowiązkowe danie na wczesny obiad. Śledź w śmietanie i ziemniaki w mundurkach. I myśmy wszyscy to jedli. Ja nie wiem, co to się teraz z tą młodzieżą i dzieciarnią porobiło, że na śledzia nawet nie spojrzą! A w śmietanie to już w ogóle. Czasy jakieś takie nieśledziowe. Łososiowe za to.

W tym roku Święta spędzimy u moich rodziców, postanowiliśmy więc cieszyć się choinką w naszym domu trochę wcześniej. No i jest.

Stanęła pod witryną. Widać ją wtedy w pełnej krasie z każdego kąta salonu. Szafka, która wcześniej tu stała powędrowała obok stołu. Pojeździłyśmy z Gabrysią po salonie i teraz efekt w pełni nas satysfakcjonuje.






                                           Nasza święta rodzina też znalazła dla siebie kąt.


W zeszłym tygodniu pojawił się też w salonie nowy dywan. Stary był już bardzo zniszczony i brudny. Ten upatrzyłam sobie w Ikei i w końcu go nabyłam.



Ulubiony fotel, efekt mojego pierwszego spotkania z farbami kredowymi. Od niego zaczęły się zmiany.



Weekend się kończy. Jutro dzień, jak co dzień. Dobrego tygodnia. Święta już bardzo niedługo!






                                                                    Asia

środa, 7 grudnia 2016

Grudzień. I refleksje mnie takie dopadły



Dawno temu skończyłam jakieś studia. No może nie tak bardzo dawno i nie jakieś, tylko porządną pedagogikę specjalną na UAM- ie. Byłam nawet bardzo dobrą studentką i obiecującą panią magister. Na egzaminach pisemnych wypadałam celująco, na ustnych bardzo, a na testach dobrze.

Kariery zawodowej nie zrobiłam. Nie jestem wybitną specjalistką z zakresu terapii dzieci z autyzmem, zespołem Downa czy porażeniem mózgowym. Zrobiłam wprawdzie dwie podyplomówki i pracowałam jako terapeutka osób z niepełnosprawnością intelektualną oraz jako pani od zerówki w dwujęzycznym przedszkolu, ale tak poza tym to szczebelki zawodowych osiągnięć pokonuje mój mąż. Na chleb w naszym małżeńskim teamie zarabia również on.

Jasne, że chciałabym zarabiać pieniądze i pokazać światu, na co mnie stać. Oczywiście, że czasami zazdroszczę koleżankom, które elegancko ubrane, pędzą do swoich biur/firm/współpracowników/szkoleń/projektów/ważnych spotkań. Dziadkowie, babcie, opiekunki, panie sprzątające, kierowcy dowożący zamówione przez internet zakupy, mąż, który zawiezie, albo przywiezie- cały sztab pomagierów i doskonała organizacja. Podziwiam i czasami też bym chciała. Tak, wiem, że są również kobiety pracujące, funkcjonujące bez tego sztabu. Prawdziwe bohaterki!

Byłam jedną z nich. Tych pracujących bohaterek. I nie dałam rady, przyznaję bez bicia.

Przypominam sobie swoje zabieganie i frustrację, późnonocne przygotowywanie się do zajęć, opędzanie się od własnych dzieci, bo muszę zrobić jeszcze to, czy tamto, poranne popędzanie i fukanie, no bo przecież nie mogę się spóźnić do pracy.

Ścisk żołądka, kiedy o 5 nad ranem okazywało się, że Marysia ma gorączkę, a w pracy mamy właśnie wizytację kuratorium i muszę być. Mój mąż musi być bardziej, nie może zostawić pacjentów, w pracy tłumaczyłam się więc ja.
Wieczna logistyczna układanka. Klonowanie siebie średnio dwa razy w tygodniu. Wysiadłam z tej karuzeli i wiecie co? Nie żałuję. Nie pędzę w porannym korku do pracy, ale to nie znaczy, że leżę i pachnę. Kto ma dzieci, ten wie. Szukam czegoś dla siebie. Szukam rozwiązania, które pozwoli mi rozwijać się zawodowo, bez gigantycznych kosztów, ponoszonych przez dziewczyny i całą rodziną.

I doceniam to co mam. Że mogłam wysiąść. Że nie musiałam kręcić się dalej, chociaż oczywiście wypadam z jakiegoś obiegu, to jasne. Coś za coś. Jak w życiu.

Co będzie, nie wiem.
Wiem, co jest.
Jest grudzień. Cudowny grudzień z obietnicą świątecznego czasu. W Wigilię mój mąż ma dyżur. Nie pierwszy już raz. Życie rodziny lekarza to nie zawsze radosne kolory tęczy. Przyzwyczaiłam się.
I chcę jak najlepiej przeżywać każdy nasz grudniowy dzień. O.

















                                             Wszystkie Was Kobiety, bohaterki Wy największe         
                                                            Pozdrawiam
                                                                    Asia

piątek, 2 grudnia 2016

A jak ADWENT



Listopad przemknął niepostrzeżenie. Dzień po dniu, tydzień po tygodniu. Podobno listopad to jeden z trudniejszych miesięcy. Bo zimno, nieprzyjemnie, ciemno i do wiosny daleko.
Mało kto go lubi. Raczej zewsząd słychać narzekania i utyskiwania.
A ja dla odmiany lubię ten czas, kiedy wszystko wkoło jakby znowu zamarza.
Kiedy bez wyrzutów sumienia można skryć się w swojej pieczarze, otulić  kocem, wypijać litry rozgrzewającej herbaty, albo nalewki, czytać, oglądać, wygrzewać się przy kominku. I nie musieć przesiadywać na ławce na placu zabaw na przykład, albo biegać za pomykającą na rolkach Marysią...
Lenistwo usprawiedliwione!



Po cichu, i jeszcze bardziej niespodziewanie wkradł się grudzień, zaskakując moje zmysły!
Grudniowe dary są takie cudowne!
Tradycje, zwyczaje, świętowanie, celebrowanie, zwyczajne dni, które zamieniają się w święte. I tylko od nas zależy, jak je przeżyjemy.

Adwent. Piękny, magiczny czas. Dla duszy, dla zmysłów, dla serca.







Dozuję sobie te adwentowe doznania. Na razie tylko kilka elementów świątecznej dekoracji. Chcę się tym czasem cieszyć jak najdłużej.


Zawsze kupuję sobie jakiś świąteczny kosmetyk. Tym razem krem gruszkowo- czekoladowy do rąk. Te zapachy są po prostu obłędne! Zasypiam w gruszkowym sadzie...


I muzyka. Zawsze zaczynam od tej płyty. Od czasów studiów jeszcze. Porusza mnie niezmiennie tak samo mocno.



                                                                Celebruję.
                                                                     Asia