wtorek, 22 listopada 2016

Drobiazgi



Lubię takie duperelki, które w domu tworzą klimat. Nie czułabym się dobrze w ascetycznej, na wskroś nowoczesnej przestrzeni. Chociaż oczywiście i takie wymuskane, dopracowane, wnętrzarsko spójne i harmonijne pomieszczenia mają swój niewątpliwy urok.

Czasami i ja czuję, że zagraciłam nasze parapety na przykład i muszę wtedy coś schować, wynieść, przestawić, wymienić.

Ale raczej obojętnie obok ładnego przedmiotu nie przejdę. Przynajmniej zawieszę wzrok na dłużej.
W niedzielę wybraliśmy się z mężem na krótki spacer po Starej Rzeźni (nazwa straszna w sumie), gdzie w każdy weekend odbywa się targ staroci. Przynieśliśmy z tej przechadzki trzy drobiazgi. Szafkę z szufladami, którą pokażę, jak przerobię, oraz dwie takie pierdołki.




                                                                              oraz




Starocie takie. Te drobiazgi też muszę nieco odświeżyć, ale na zdjęciu prezentują się dobrze.

Dawno temu zakupiłam w Castoramie bodajże małe drzwiczki ażurowe. Pomalowałam je na biało i teraz pełnią funkcję dekoracyjną w salonie. Stanowią też świetne tło dla różnych drobiazgów podczas sesji. Wszystko na ich tle wydaje się być bardziej fotogeniczne. Takie małe coś, a takie to pożyteczne.











Powoli myślę już o świątecznych dekoracjach. To chyba już w najbliższą niedzielę zaczyna się adwent.
Póki co muszę nabrać sił po jelitówce, która mnie nieźle przeciągnęła po podłodze, no i czekam na powrót mojej Gabrysi z Paryża. Poleciała w zeszłą środę z moją mamą do mojej siostry. Wraca jutro. Jutro zatem odetchnę, złapię długi, przedświąteczny oddech i ruszę do działań adwentowych.

                                                                     Pozdrawiam serdecznie
                                                                              Asia

piątek, 18 listopada 2016

Przytulny kąt Marysi


Kiedy była całkiem malutka, płaczem wołała mnie w środku nocy, żeby ją przytulić i odegnać koszmary. Potem małe, bose stopy samodzielnie pokonywały odległość ciemnych korytarzy, żeby wskoczyć do łóżka rodziców. Ja wtedy wstawałam, szłam do jej pokoju po jej kołdrę i Papusia- psa przytulankę (lubię, kiedy moja kołdra jest tylko moja i niechętnie się nią w nocy dzielę...).

Marysia, w przeciwieństwie do swoich sióstr chętnie wyprowadza się w nocy ze swojego łóżka i wskakuje do naszego. Zwłaszcza, kiedy Olek jest na dyżurze. Rano budzę się zazwyczaj z Marysią pod pachą...

Na szczęście w tych nocnych podróżach jest już ta moja córka zupełnie samowystarczalna. Kołdra w jednej, Papuś w drugiej ręce, po drodze zahaczy jeszcze o kuchnię, żeby łyknąć wody, o toaletę, żeby wiadomo co i już. Śpimy dalej.

A jej przytulny kąt do spania czeka...







Jakiś czas temu kupiłam w Englisch Home ogromne prześcieradło. Chciałam z tego uszyć obrus, zasłony, no, różne miałam pomysły. Ostatecznie zrobiłam z tego dwa prześcieradła. Jedno jest u Marysi.



Poduszki każdego dnia zmieniają swoje położenie i zastosowanie. Im więcej, tym lepiej, generalnie.





Przytulnie i zachęcająco ma ta nasza Mania. Tak się umościć i czytać cały wieczór...ech..




A na koniec nowi mieszkańcy naszego domu. A w zasadzie parapetu w pokoju Marysi. Nasi ulubieńcy. Patyczaki. Karmimy je zielonymi liśćmi, które zbieraliśmy i zamroziliśmy ich zieleń w naszej zamrażalce. Tak, ludzie w lodówkach i zamrażarkach przechowują czasami dziwne rzeczy...


                                                                                Pozdrawiam
                                                                                     Asia

wtorek, 15 listopada 2016

Poranek


W mroźny, poniedziałkowy poranek jechałam do Lidla, wypełniając tym samym rolę intendentki rodzinnej. W myślach lustrowałam naszą lodówkę, tworząc listę zakupów i kilkudniowy plan  wyżywienia siebie, męża i naszych potomkiń.
Pan jadący za mną dosłownie siedział mi na klapie od bagażnika, popędzając mnie niby dyskretnie  co sił w silniku. Prędzej, prędzej, no prędzej...
Skręcałam na parking poganiana tym śmierdzącym spalinami oddechem, kiedy spostrzegłam  człowieka.

Pan, chłopak, mężczyzna, chłopiec może. Trudno było ocenić tę szaroburą postać, mozolnie popychającą swój dwukołowy wózek po brzegi wypełniony rzeczami niezbędnymi do życia.
Żelastwo, stare graty, zatęchłe materace. Jego być, albo nie być. Zjeść, albo nie. Wypić, nie wypić.
Nie wiem, jaki cel przyświecał tej porannej wędrówce po chodniku koło Lidla w poniedziałek.
Jakiś ważny. Tak samo ważny, jak moja misja intendentki.

Zatrzymałam się i ręką pokazałam- proszę. Proszę przejść, ja poczekam.

I chociaż dzieliła nas szyba samochodowa i różnica jego dwóch, a moich czterech kół, doskonale widziałam jego przeogromne zdziwienie. Zdziwienie wielkości bardzo szeroko otwartych oczu. Że jak to, on niby taki ważny jest? Że jakaś paniusia w granatowym autku pokazuje ręką proszę przejść?  A tak. Właśnie, że tak! Właśnie, że jest pan ważny, panie z żelastwem.

Te szeroko zdziwione oczy chwilę potem śmiały się jeszcze szerzej do mnie, głowa radośnie kiwnęła, a ręka po prostu machała na wszystkie strony. Machał do mnie jak dziecko na powitanie. Całym sobą, szczęśliwy i dostrzeżony.

Odwzajemniłam machnięcie! A co! Machaliśmy tak do siebie, ten niepełnosprawny chłopak i ja.
Niepełnosprawny- z pewnością. Pijany- nie sądzę. Zresztą, to bez znaczenia.
Dostałam najbardziej szczery, chociaż ubogi, zaniedbany i bezzębny uśmiech świata. Chociaż w sumie może zębny. Jakieś zęby miał przecież na pewno. Wybacz kolego, że ci tę bezzębność dokleiłam!

Pan na klapie mojego bagażnika nie machał. Dyszał za to niespokojnie i gazował niemiłosiernie. Co tam sobie mruczał pod nosem, lub myślał, wolę nie wiedzieć.

Uśmiecham się do tego poniedziałkowego poranka. Zębnym (na szczęście) uśmiechem.
Takie niby nic, a tyle radości. Zastrzyk dobrej energii!

Cieszę się, że nie muszę łazić po świecie z żelastwem. Że nie muszą tego robić moi najbliżsi. Co nie znaczy, że jesteśmy bardziej ważni od tego chłopaka. Chcę o tym pamiętać.

Robię sobie herbatę, omiatam dom spojrzeniem, ze spokojem rejestrując, co tam też mam do zrobienia i doceniam, że jest, jaki jest. Nasz dom.



Pozdrawiam
Asia





poniedziałek, 7 listopada 2016

Czterdziestoletnia


Są w życiu takie spotkania, które okazują się  być początkiem wielkich zmian w naszym losie i w zasadzie ów los poniekąd przesądzają. Wydarzają się, mieszają, aż miło i zmieniają bieg życiowego nurtu. Spotkania na całe życie z ciągiem dalszym.

20 lat temu weszłam do domu pewnej poznańskiej, młodej rodziny, z ogłoszenia, w odpowiedzi na ich zapotrzebowanie na opiekunkę dla ich dwuletniej Tosi. Gnana potrzebą dorobienia do skromnego studenckiego stypendium przekroczyłam próg tego domu i krok ten jeden zmienił moje życie. Już po tygodniu zostawałam tam na noc, bo nie mogliśmy się nagadać. Po dwóch znałam historię rodziny do trzeciego pokolenia wstecz. Ten dom poznał też moje historie. Najskrytsze. Przez rodziców Tosi poznałam Gosię, siostrę Olka, mojego męża...
Potem to już wiadomo. Samo życie. Dobre życie!

Pod koniec października skończyłam 40 lat. Dorosła Tosia, obecnie niezwykle utalentowana studentka Akademii Sztuk Pięknych podarowała mi z tej okazji takie cudo!

 Kiedy Tośka była mała, zamiast k mówiła t.
Jej Aśta, daj jabuśto- to do dzisiaj nasz szyfr przywołujący najmilsze wspomnienia.
Jestem wzruszona! Tośta- dziękuję!

Obchodziłam moje okrągłe urodziny w trzech turach i było to wspaniałe!!!
Mam wielu przyjaciół, kilka cudownych przyjaciółek, ważnych dla mnie ludzi. Czuję się obdarowana. Najbogatsza na świecie.




Pachnąca świeżością najnowsza książka Agnieszki Maciąg. Inspirująca, poruszająca, niezwykła. Książka i autorka. Przyniosła mi ją Krysia, właścicielka bajkowej księgarni. Czytam z wypiekami na twarzy.

Inspirującej lektury do delektowania się podczas długich, jesiennych wieczorów mam więcej. Dziękuję!


                                                       Do posłuchania. Piękna muzyka.
 

                                                                          Mniam!


                                     Takie śliczności wiszą sobie i kołyszą się nad stołem...





Mój teść z okazji...każdej właściwie okazji kupuje mi kremy. Takie zestawy do twarzy- krem 50+. Zawsze 50+. Uparł się normalnie. I raczej mnie lubi- żeby było jasne!
 Kremy przyjmuję, dziękuję, uśmiecham się i wydaję je dalej w świat. Tym razem stwierdziłam, że chyba psychicznie nie uniosę tej dodatkowej dekady i poprosiłam męża, by uprzedzając teścia wizytę w Rossmanie, szepnął mu słówko o piórze. Ze lubię pisać piórem, i że to dobry pomysł.

Teść się przejął i zaszalał. Mam zatem pióro prezeski. Ą, ę, luksusowe, nie ma co. Od razu łatwiej mi się myśli o minionych czterech dziesięcioleciach mojego dobrego życia.




Nie wszystkimi darami się chwalę, ale wszystkie ważnie i miłe. Zaczynam nową dekadę. Jestem jej bardzo ciekawa!


                                                                         Pozdrawiam.
                                                                              Asia
                                                                     Czterdziestoletnia