Lunch palce lizać
Ale wracając do sentymentów.Wiele lat temu, miałam wówczas może 15 lat, ugotowałam moją pierwszą zupę. Ambitnie zaczęłam. Od botwinki mianowicie. Wszystkie potrzebne warzywa przyniosłam z przydomowego ogródka i zaczęłam kucharzenie.
Na właśnie ugotowaną botwinkową zeszła do kuchni moja ukochana babcia Marianna, która po śmierci dziadka z nami zamieszkała.
Babcia zajrzała do garnka, zamieszała, pozachwycała się, następnie zupę ze smakiem zjadła. Ze smakiem i z pochwałami po każdym kęsie. Matko, jak ja się cieszyłam!
Babcia skończyła, przyszła mama. I tu radosna opowieść się kończy, ponieważ mama, zajrzawszy do garnka bez ogródek sprowadziła mnie na ziemię.
- O matko, stado mszyc tu pływa!!!
Mojej zupki "z wkładką" nikt więcej nie zjadł. I tylko moja babcia z wyrzutem patrzyła na moją mamę, z żalem i współczuciem na mnie i pełną miłości i poświęcenia deklaracją:
- A ja tam bym zjadła jeszcze miseczkę...
Kochana, ukochana babcia Marianna. Najlepsza! Nie ma jej już z nami, zmarła kilka lat temu, ale i ona, i dziadek Stefan, jej mąż zostawili nam schedę.
Schedę w postaci wspomnień najcudowniejszych wakacji w sadzie, ogrodzie, szklarni, na pastwisku, nad jeziorem, przy pracy...
Ponieważ moi dziadkowie byli ogrodnikami i sadownikami. Dziadek u dziedzica pełnił funkcję naczelnego ogrodnika, a "za Niemca", pracował pod okiem niemieckiej magister ogrodnictwa, która wyspecjalizowała mojego dziadka w temacie pomidorów.
Bawole serca, malinowe, limy- dziadek przez całe życie przynosił z ogromnej szklarni najlepsze pomidory. Ich smak pamiętam do dziś!
Oprócz pomidorów mieli dziadkowie również całe bogactwo warzyw i sad. A w nim owocowy raj. Jabłka, najlepsze stare odmiany. Całą zimę jedliśmy te rarytasy.
Scheda jest, pałeczka w tej rodzinnej ogrodniczej sztafecie została przejęta. Dzierżą ją moi rodzice.
Koksa pomarańczowa i oliwka zielona. Znacie te stare odmiany jabłek? Ja znam. Znam też ich obłędny smak. Najadłam się do syta podczas zeszłotygodniowego pobytu u moich rodziców. Skrzynię wiosennych skarbów przywiozłam też do Poznania.
Jajka od bardzo szczęśliwych kur, warzywa niepryskane, rzodkiewki robaczywe, ale po okrojeniu przepyszne! Samo zdrowie.
A moi rodzice każdej wiosny zarzekają się, że w przyszłym roku to oni posieją o połowę mniej, bo z pracami ogrodowymi nie wyrabiają. Słyszę to co roku, ale póki co, to tych grządek jakby przybywa, a nie ubywa.
Ogród się rozrasta, wychodzi bokami, rzekłabym...W tym roku wylazł nawet na dotychczasowe pole ze zbożem...
A w zbożu dziadkowym prawdziwy raj, swoją drogą.
Na zdjęciach oprócz moich córek, córka mojego brata i mój brat. Fajnie nam było razem.
Ja grządek z warzywami nie mam (jeszcze?), ale mój ogród lubię, dłubanie w ziemi, sadzenie, pielęgnowanie mnie relaksuje i w jakiś metafizyczny sposób czuję się dzięki temu częścią naszej rodzinnej opowieści. W genach zapisane chyba mamy historie, pasje, talenty i tęsknoty naszych przodków.
Po powrocie do domu ujrzałam moje róże w pełnym rozkwicie. Mimo mszyc.
I winorośl. Przyjęła się po przesadzeniu!
20 lat temu przyjechałam do Poznania na studia nieco zagubiona i zakompleksiona. W plecaku ze stelażem przywoziłam z rodzinnego domu słoiki (a jakże!) i - w co trudno mi dzisiaj uwierzyć- młode ziemniaki na kilka studenckich obiadów. Wyobrażacie sobie? Do stolicy ZIEMNIAKA, Pyrlandii przywoziłam kartofelki.
Dzisiaj jestem dumna z moich korzeni. Znam trud i wartość ciężkiej pracy, bo chociaż moja mama była księgową, tata pełnił funkcje kierownicze, to zawsze mieliśmy pole, ogród, zwierzęta, wykopki, żniwa, chwasty i inne takie. Ta praca wiele mnie nauczyła i dała właściwą perspektywę w życiu.
Na koniec wczorajsze, truskawkowe popołudnie. Bo truskawki są teraz absolutnie mniam...Delektujcie się smakami wiosny Kochani!
Gabrysia robi przepyszne koktajle! Na zdrowie!
Asia