niedziela, 19 czerwca 2016

Prawie wakacje



W piątek gościliśmy w naszym domu 14 dziewczynek, koleżanek klasowych Marysi. Urządziliśmy naszej córce wcześniejsze urodziny (obchodzi je pod koniec lipca), bo jak wiadomo, trudno zebrać towarzystwo w wakacje. Przez nasz dom i ogród przeszło wesołe, roześmiane tornado. Było fantastycznie!

Naprawdę fantastycznie. Ale i wymagająco, he, he...

Dla równowagi oraz higieny psychicznej zatem, ostatni przedwakacyjny weekend spędziliśmy w większości na nicnierobieniu. I tego nam było trzeba!

Starsze dziewczyny z rzadka wychodziły ze swoich jaskiń. Książki, filmy, drzemki i takie tam przyjemności. My, czyli reszta ciut bardziej ogrodowo, co nie znaczy, że bardziej aktywnie, o nie!

Powolnie i leniwie...

                                                    Nasze ogrodowe migawki












Ziółka posadzone, ruszyły z kopyta, pachną i dodają smaku naszym obiadom. Skrzynie niedawno pomalowałam na biało i póki co, wyglądają całkiem- całkiem. Zobaczymy w jakim stanie powitają jesień.








Róże też w pełnym rozkwicie. Ruszają moje ulubione hortensje. W zeszłym roku całą wiosnę i całe lato miałam w wazonach kwiaty z ogrodu. Mnóstwo róż. W tym roku pewnie aż tyle ich nie będzie, bo mszyce swoje zrobiły, ale trochę tego kwiecia do domu zapewne przyniosę.






A na koniec HYĆKA. Kto z Was Kochani wie, cóż to takiego?
Gdybym nie mieszkała w Poznaniu, w życiu bym nie zgadła, że to po prostu sok z kwiatów bzu czarnego.
Zrobiłam. Pierwszy raz w życiu. Nazrywałam w lesie białych baldachów.



Przetworzyłam zgodnie z przepisem i sztuką kulinarną i mam! Pyszny jest. Piję codziennie, dwie duże butelki schowałam na jesienno- zimowe chłody.




Za tydzień o tej porze będziemy z dziewczynami nad morzem. Jeszcze w to nie wierzę. Zwłaszcza, że nadchodzący tydzień zapowiada się wywrotowo!

                                                                 Dobrej nocy
                                                                        Asia

poniedziałek, 13 czerwca 2016

Królestwo Marysi


Długo to trwało, ale wreszcie, nareszcie zabraliśmy się za pokój naszej prawie ośmioletniej Marysi. Wprawdzie ściana przeciwległa do łóżka wciąż jeszcze czeka na zabudowę (będzie tam duża szafa) i nie jest póki co do pokazywania, ale reszta? Bardzo proszę!


Przede wszystkim pokój pomalowaliśmy na biało. Jest jasno, czysto i schludnie. Na ścianie przy łóżku położyliśmy tapetę. Zobaczyłam ją kiedyś w Leroy-u i zwariowałam. Piękna jest!






Delikatnie niebieska, ładny wzór, ściana nią oklejona jest cudna, a pokój nabrał charakteru.

Pomalowałam też  stary regał. Na biało. Dobrze się prezentuje na tle nowej tapety.


Tak, tak, muszę go jeszcze domalować, że się tak wyrażę, ale może zawiesimy drzwiczki, więc wtedy pomaluję wszystko za jednym zamachem.

Gruba robota wykonana, zostało sprzątanie, układanie, segregowanie i takie tam. Trochę się śpieszyłam, chciałam ze wszystkim zdążyć na powrót Mani z wycieczki. Udało się ledwo, ledwo, ale uśmiech i radość Marysi na widok starego- nowego pokoju był bezcenny i wart matczynego bolącego kręgosłupa.










Na parapecie jak zawsze czuwa anioł, którego kupiliśmy na naszą piątą rocznicę ślubu. Mania bardzo lubi zasypiać przy jego świetle.



Na ścianie zawisło małe co- nieco, ale pewnie za czas jakiś coś tam dorzucimy.




Na regale też zapanował porządek. Zabawki schowałam do białych pudeł, książki przejrzałam, ulubione zostawiłam, resztę zawiozę do biblioteki.





                                                                      I biurko. Ciut odświeżone.










Lampę kupiłam dawno temu na starociach. Jest jedną z moich ulubionych.



Oczywiście ten porządek, który jest na zdjęciach jest...na zdjęciach. Normalnie pokój wygląda nieco inaczej...
Ale bałagan w pokoju świadczy o tym, że mam dobrze rozwijające się dziecko, które uwielbia się bawić i szczęśliwie ma pokój, który lubi. I o to chodzi!




                                                                    Dobrej nocy!
                                                                          Asia

środa, 8 czerwca 2016

Sama na włościach













W poniedziałek na wycieczkę wyjechała Gabrysia. Dzisiaj skoro świt, a nawet bardzo skoro świt pociągiem odjechała Cecylka, chwilę po niej pomachałam Marysi.

Mąż na dyżurze. Wracają w piątek. I mąż, i córki. Pozostałam więc jedna jedyna. Pani na włościach normalnie!  Pierwszy raz od nie pamiętam kiedy. Planów porobiłam sobie tyle, że od nadmiaru usiadłam i długo zastanawiałam się, od czego zacząć. 

Umyłam okna, wysprzątałam kuchnię i salon, ukwieciłam dom...





 

Pobiegałam po naszych kątach z różnymi ozdobnymi dodatkami. Naprzestawiałam się do woli.









I mój kredens w wiosennej odsłonie. No lubię go, bardzo nawet!


 Umyte okna wymusiły poniekąd troskę o parapety i kwiaty. Podlałam je nawet odżywką. Nieśpiesznie...







Do kwestii jedzenia podeszłam minimalistycznie, co nie znaczy, że się głodziłam, o nie. Ugotowałam sobie garnek kaszy jaglanej, drugi garnek wiosennych warzyw, do tego koktajl truskawkowo- bananowy, a na deser zjadłam resztę wczorajszego, pysznego ciasta.


Wszystko przegryzałam raz po raz ogóreczkiem małosolnym własnej produkcji. Kulinarny raj po prostu.



Wyniosłam też większość rzeczy z pokoju Marysi, którego nigdy jeszcze nie pokazywałam. A to dlatego, że nie było się czym chwalić. I to, mam nadzieję się zmieni. Rzeczy wyniesione, bowiem robimy mały lifting Marysiowego lokum. Ja przeglądam zabawki, segreguję, układam i takie tam, a sąsiad "złota rączka" pokój pomalował (właśnie skończył), a jutro na jednej ścianie położy tapetę.


Nie mogę się doczekać efektu końcowego. Pracowity dzień się jutro zapowiada i szczerze mówiąc, nie wiem, czy zdążę ze wszystkim, ale cieszę się, że ogarniam dom w swoim tempie i w swoim czasie lub niedoczasie, że tak powiem. 


A na sam samiuśki koniec króciutka anegdota z mszycami w tle. 
Marysia grała wczoraj na koncercie swojej klasy. Każde dziecko po występie otrzymało różę. I ta nasza Mania różę przyjęła, ale zanim naprawdę się z niej ucieszyła, dokładnie ją obejrzała. No bo jak jest róża, to są i mszyce. Poza kolcami oczywiście. 

Tęskno mi trochę, muszę Wam się przyznać. Nie wiem, czy to normalne. 
A taką elegancką sukienkę wdziała na siebie wczoraj nasza młoda skrzypaczka. Sukienka kupiona 8 lat temu dla Cecylki, na chrzciny Marysi.
 



                                                          No, to teraz książka i spać.  
                                                                 Dobrej nocy
                                                                     Asia