poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Obejście


Kiedy ponad 20 lat temu, tuż po maturze wyjechałam do Niemiec jako Au-Pair i zamieszkałam w niewielkim mieście niedaleko Frankfurtu nad Menem, zachwyciło mnie, dziewczynę  z dalekiej prowincji zza wschodniej granicy, prawie wszystko. Taka na przykład plastikowa, ręczna suszarka do sałaty, którą obecnie można nabyć za grosze w Lidlu powaliła mnie pamiętam...Ale ja nie o tym w sumie...

Z prawie dwuletniego niemalże pobytu u naszych sąsiadów mam bardzo dobre wspomnienia, ale dzisiaj chciałam napisać o wrażeniu, jakie robiły na mnie niemieckie, zadbane, przydomowe obejścia i ogrody. Wszystko tam było takie schludne i ładne. No taki wszechobecny, acz bardzo miły dla oka Ordnung.

Krajobraz polskich obejść zmienił się od tego czasu bardzo i dzisiaj także u nas ludzie dbają o to, jak wyglądają ich domy, ogrody, płoty, podjazdy, werandy.

Ale kiedyś? Bywało różnie, myślę.

A ja lubię, kiedy przed domem i wokół niego jest ładnie. I już. Wejście do naszego domu, kiedy go kupiliśmy nie straszyło wprawdzie, ale było takie smutno- brązowo- zielone. Niestety nie mam zdjęcia z tego czasu, ale zieleń była taka, jak na tej naszej poręczy...


Kupiłam więc farbę i przemalowałam. Poręcz i ażurowe elementy naszego "ganku". I teraz jest tak.










Trochę kwiatów do tego i od razu robi się przyjemniej.


Odkąd się tutaj wprowadziliśmy nieustannie upiększamy nasz niewielki ogródek. To jest po prostu wielkie szczęście mieć kawałek ziemi w mieście. I korzystać z tego w dowolnej chwili.

Na początku wyrwaliśmy chwasty, wyzbieraliśmy kamienie i uporządkowaliśmy nieco teren. W starym telefonie znalazłam dwa zdjęcia z tamtego czasu. Uwaga, straszy!



No teraz na osłodę zdjęcia ogrodowe z dzisiaj.










Jest miejsce do odpoczynku i do zabawy. 
Marysia dzisiaj z huśtawki zrobiła sobie konia i galopowała na nim przez cały ogród.





                             Jak widać, były nawet strzemiona! A w nich jeszcze wakacyjne, małe stopy...



Ostatnie dni wakacyjnego lenistwa. Już za chwilę wracamy do nieco innej codzienności i pracowitego rytmu. Dzisiaj byłam z dziewczynami na szkolnych zakupach i wszystkie poczułyśmy zbliżający się nieubłaganie początek roku szkolnego. Póki co jednak...







Dobrej nocy!
Asia


wtorek, 23 sierpnia 2016

Zupa pełna zdrowia


Ja znowu wyglądam do Was z mojej kuchni i serwuję post kulinarny. Pomyślałam sobie bowiem , że tym, co dobre trzeba się dzielić! Dobrym słowem, myślą, uśmiechem do (nawet) niemiłego sąsiada, wiedzą, umiejętnościami, czasem, radosną nowiną, nie mówiąc już o sprawach fundamentalnych i najważniejszych dla naszego gatunku!

Dzielę się z Wami Kochani przepisem na cudowną zupę, ponieważ jest przepyszna i bardzo zdrowa. No miód- malina, mówię Wam! Lubię ja takie rarytasy, oj lubię! Największymi fankami tej zupki jesteśmy ja i Marysia.



Pisałam kiedyś o tym, że bardzo lubię książki kucharskie. Mam ich na kuchennej półce ładną kolekcję. Często je kartkuję, zaznaczam wybrane przepisy i dużo z nich gotuję. Szukam inspiracji, jestem czujna na pojawiające się nowości, wiem, co w kulinarnej trawie piszczy. I lubię, kiedy karmię siebie i rodzinę zdrowo. Jesteśmy tym, co jemy w końcu!

Książka Marka Zaremby "Jaglany detoks" zaciekawiła mnie bardzo, nie dlatego, żebym chciała fundować rodzinie kilkutygodniowe jaglane oczyszczanie, ale dlatego, że wiem, jak zdrowa i korzystna dla naszego organizmu jest kasza jaglana. A przepisy z jej wykorzystaniem, które znalazłam w tej książce, powodują u mnie każdorazowo ślinotok po prostu.

Zupa z dynią i słodkim ziemniakiem jest akurat bez jaglanej, ale co szkodzi łyżkę kaszy dorzucić, prawda?


Podaję przepis podstawowy, z moimi uwagami, ponieważ powiem Wam szczerze, że za każdym razem gotuję ją trochę inaczej. Kiedy nie było dyni, wrzucałam więcej marchewki, kiedy nie miałam marchewki, dodawałam 2 słodkie ziemniaki więcej i takie tam, rozumiecie kucharskie sztuczki. Spróbujcie, jeśli tylko macie ochotę, bo rzeczywiście jest tak, jak sam autor o zupie pisze- jej smak pamięta się długo!

                           Zupa kokosowa z dynią, marchewką i słodkim ziemniakiem

1-2 marchewki
2 średnie bataty
1 szklanka pokrojonej dyni
1/2 szklanki czerwonej soczewicy
4-5 pomidorów (autor podaje w przepisie pomidory lub 2 puszki pomidorów konserwowych, ja takich nie daję, zimą gotuję tę zupę bez pomidorów po prostu)
1 puszka mleka kokosowego
2-4 cm świeżego kłącza imbiru (czasami daję suszony, też jest pycha)
2-3 ząbki czosnku
1 cebula
1 łyżeczka curry
szczypta cynamonu
olej kokosowy do smażenia
szczypta kurkumy
sól
świeża bazylia- sporo
sok z 1/2 cytryny
ziarna sezamu

W garnku rozpuścić olej kokosowy, obsmażyć pokrojoną w kostkę cebulę i starty imbir. Wsypać curry i kurkumę. Po chwili dodać pomidory (bez skórki), czosnek, soczewicę i resztę warzyw. Doprawić solą. Wlać mleko kokosowe oraz ok. 2 szklanki wody. Gotować 20 minut, aż soczewica i warzywa zmiękną. Dorzucić listki bazylii, doprawić lub/i dolać wody w razie potrzeby.

Na koniec, kiedy zupa jest już w misce, skropić ją sokiem z cytryny i posypać sezamem (ja lubię dużo sezamu).

                                              Zajadać się ze smakiem! Smacznego!

niedziela, 14 sierpnia 2016

Odświeżony stolik kawowy i nie tylko



Kiedyś, w czasach mojego dzieciństwa, taki stolik tuż obok "wypoczynku", czyli foteli, sof i wersalek, nazywano ławą. I był to obowiązkowy zestaw wszystkich niemal blokowych M ileś tam. Plus meblościanka oczywiście.

W naszym salonie nie ma ławy, jest za to mały, zgrabny stoliczek. Na poranną kawę, popołudniową herbatę, czasami na zmęczone nogi wieczorową porą...

Dostałam go od rodziców, oni zakupili go bodajże na starociach i po prostu nie zagrzał u nich miejsca. Za to u nas, i owszem!



W wersji pierwotnej był w kolorze ciemnego, bardzo ciemnego brązu. Pomalowałam go na szybko białą farbą tu i ówdzie. Chociaż pomalowałam to zdecydowanie za dużo powiedziane. Machnęłam od niechcenia i tyle. Stał taki niedokończony i machnięty przez jakiś czas, aż w końcu doczekał się atencji.


Zgrabną nogę pomalowałam (tym razem porządnie) na biało, natomiast blat to bardzo mocno rozbielony kolor Duck Egg Blue- kredowe farby Annie Sloan. Na koniec oczywiście wosk bezbarwny na całość, oraz nieco wosku ozdobnego na wybrane miejsca.

Tutaj widać owe Egg Blue. W delikatnym kontraście do białej serwety. Stoliczek w tym wydaniu prezentuje się całkiem sympatycznie, muszę powiedzieć.





Salon w związku z nowym, czystym stolikiem został wysprzątany "po całości", że tak powiem, w związku z tym kilka salonowych migawek!













W ramach urozmaicenia wakacyjnego czasu, w minioną środę pojechałam z moimi starszymi córkami do Krakowa. Pociągiem. Wróciłyśmy wczoraj późnym wieczorem. Marysia została z tatą, a potem, kiedy mąż pojechał na dyżur, Manią zaopiekowali się nasi przyjaciele. 

Ten mój wyjazd tylko ze "starszyzną" to taki nasz niepisany rytuał. Tylko my 3. Nasz czas. Pierwszy raz pojechałyśmy do Krakowa w ramach świętowania odstawienia Mani od piersi, czyli jakieś 6 lat temu. 
Nachodziłyśmy się więc po Krakowie do odcisków na stopach, do bolących kostek i strzykających kolan! Nastałyśmy się w kolejkach, na przykład po bilet na Wawelu, w pierwszy dzień nieco zmokłyśmy, ale warto było! Kraków uwielbiam! O każdej porze roku.
 Kiedyś, w czasach studenckich, czyli dawno temu, przyjeżdżałam do Krakowa każdego roku, na Festiwal Kultury Żydowskiej. Teraz pokazuję ulubione miejsca moim dzieciom. 








                 Herbatka i ciacho u Mehoffera. Uwielbiam ten ogród i cały jego dom!


Wróciłyśmy zmęczone, ale zadowolone. Następnym razem zabieramy Marysię. Ona jeszcze nie widziała smoka!





                                                             Pozdrowienia ślę. Już z Poznania.
                                                                              Asia

niedziela, 7 sierpnia 2016

Piękno chwili obecnej czyli upiecz ciasto!


Tak, wiem doskonale, jak wygląda czasami to piękno chwili obecnej.
Codzienność to nie sielanka li tylko, o nie!

I to właściwie na każdym etapie kobiecego życia ( o męskich etapach wiem niewiele, więc pozostawię rozkosz zgłębiania tego tematu mężczyznom właśnie)

Kobieta to zawsze jakoś taka zabiegana jest. Ja też biegam i nie jest to regularny, przyjemny jogging bynajmniej, chociaż bym chciała, żeby był regularny, ale nieustanne, nieprzerwane krzątactwo domowo- dzieciowo- rodzinne i trucht, a nawet sprint , to i owszem! A tu jeszcze ciasta mi się zachciewa...

Ano zachciewa, ponieważ tak sobie myślę, że kiedy mieszam w misce, dosypuję, kroję, ubijam, a wszystko po to, żeby nakarmić moich bliskich, to w pewien sposób zatrzymuję ten szalony bieg i jestem wtedy spokojną strażniczką naszego domu. Dzięki pracy moich rąk nasz dom pachnie domem, a ja karmię, serwując kobiecą kuchnię, która ma smak, treść i duszę. A jeśli uznać za prawdziwe stwierdzenie, że medytacja to koncentracja na jednej rzeczy, to słuchajcie moje drogie siostry w doli i niedoli- pieczmy jak najczęściej!

To nic, że w zlewie nie ma już miejsca na kolejny garnuszek od rozpuszczonego właśnie masła czy miskę po ubijaniu białek!  To nic, że na blacie czeka rozsypany cukier, a na podłodze puszysta mąka! Jakoś kiedy piekę raczej nikt mi nie przeszkadza i z rzadka zagląda, w przeciwieństwie do tych nieczęstych momentów, kiedy siadam na sofie z książką, albo zaczynam rozmawiać przez telefon z przyjaciółką. Oooo, wtedy nie ma zmiłuj! Nie ma szans na koncentrację na jednej czynności!

No to dzisiaj pomedytowałam i upiekłam ponownie ciasto bezglutenowe, o które pytało już kilka osób, tak więc za chwilkę podzielę się przepisem.

                         Efekt mojej ooommm medytacji, tym razem w wersji morelowej!







Ten czerwony kleks na jednym z kawałków to oszałamiające ilości naszych malin. Wciąż czekamy na więcej!

Lubię, kiedy stół, przy którym jemy wygląda ładnie. Ładny obrus, miłe dla oka talerze i półmiski, kwiaty w wazonie i takie tam, wiecie, babskie drobiazgi. Mój mąż, mężczyzna z harcerską przeszłością, któremu do funkcjonowania wystarcza dobry scyzoryk (zawsze w kieszeni!) kwiaty ze stołu zestawia (bo zabierają miejsce i zasłaniają), ja wazon stawiam z powrotem i półmiski z jedzeniem jakoś upycham. No to mąż znowu zestawia...Ot, taki słodki, małżeński rytuał...

Wiem, że czasami, kiedy w pośpiechu przygotowujemy taki sobie na przykład zwyczajny, dajmy na to wtorkowy posiłek dla rodziny, odhaczając w myślach kolejny obowiązek, ostatnią rzeczą, o jakiej myślimy jest ładne nakrycie stołu. No, chyba że spodziewamy się gości. Dla nich wyciągamy najlepszą zastawę, czysty obrus i dla nich jedzenie przekładamy do półmisków i waz. Nie postawimy przecież garnka z ziemniakami i patelni pełnej kotletów na stół, prawda?

Staram się traktować siebie i naszą rodzinę z estetycznym szacunkiem również na co dzień. Nie oszczędzam piękna tylko dla innych ludzi. Codziennie korzystamy z naszych najładniejszych naczyń.
Oczywiście zdarza mi się postawić garnek z jedzeniem  na stole (zwłaszcza ten ładny żeliwny), ale są to momenty totalnego zmęczenia i odpuszczenia. Bywa i tak.

"Stół jest miejscem spotkań, zebrań, źródłem pożywienia, ośrodkiem zabaw, bezpieczeństwa i zadowolenia"- pisała Laurie Colwin i trudno się z nią nie zgodzić.
 Dbając o wygląd tego stołu, o jakość przygotowywanego przez nas posiłku, dbamy o rodzinę i przyjaciół.
 Przeszłość jest już za nami, przyszłość nieznana, ale piękno chwili obecnej znajduje się szczęśliwie na naszych talerzach! 


                                        Ciast bezglutenowe- pyszne!

4 jajka
3/4 szklanki cukru- najlepiej brązowego
1 szklanka mąki gryczanej ( można zmielić w poczciwym młynku do kawy kaszę gryczaną)
1 szklanka mąki ryżowej lub kukurydzianej - u mnie dzisiaj kukurydziana
łyżeczka proszku do pieczenia
Kasia lub niepełna szklanka oleju, wtedy mamy wersję bezlaktozową
olej lub masło oraz amarantus do wysmarowania blachy

Kasię rozpuszczamy i zostawiamy do lekkiego przestudzenia
Ubijamy białka na sztywną pianę. Do ubitych białek dodajemy powoli cukier oraz żółtka.
Następnie dosypujemy mąkę wymieszaną z proszkiem do pieczenia.
Do całości wlewamy Kasię
Mieszamy

Blachę natłuszczamy i posypujemy amarantusem. Na wierzch kładziemy dowolne owoce (dużo). Ja próbowałam już z jabłkami, truskawkami i morelami. Pieczemy ok. 45 min. do godziny w 180 stopniach. Czas pieczenia zależy od piekarnika.

                                                            Smacznego. I pięknego!

A na koniec rozweselający widok z dnia dzisiejszego...Marysia zadbała o muzyczną edukację swojej Zosi...



                                                                            Asia


poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Pysznie


                                                                                Witajcie!

Impreza podwójnie urodzinowa za nami. Było wesoło, kameralnie i pysznie. Postałam chwilkę w kuchni i już. Czasami narzekam i łapię się za bolące lędźwie, ale prawda jest taka, że ja naprawdę lubię pichcić.

Ciasto na zdjęciu, to przepyszne ciasto bezglutenowe. Chociaż nikt z naszych domowników nie cierpi na nietolerancję glutenu, to piekę ten placek często, ponieważ jest zdrowy i po prostu pyszny!!! Przepis dostałam od mojej bezglutenowej przyjaciółki Pauli i uważam, że warto przynajmniej jeden taki wypiek mieć w obwodzie. Bezglutenowców wśród naszych bliskich i przyjaciół coraz więcej...


                                                                   W oczekiwaniu na gości.




W naszym urodzinowym menu znalazł się też sernik na zimno. Przepis znalazłam na blogu Lawendowy dom, ale chyba za krótko zimował w lodówce, ponieważ ciut się rozpływał i niestety prezentował się mało fotogenicznie...

Za to owoce i kwiaty fotogeniczne są zawsze!




Na koniec mój absolutnie numer 1 tych, i nie tylko tych wakacji. Potrawa przepyszna,, bardzo prosta w wykonaniu i zabierająca niewiele czasu. Przysmak z lekka francuski.



                                                   Pomidory po prowansalsku.

Pierwszy raz to niebo w gębie poczułam w Prowansji (a jakże!), a przygotowała to dla nas teściowa mojej siostry. Nie wiem, czy robię to dokładnie tak, jak Caterine, ale smakuje równie nieziemsko. Posmakuje nie tylko takim wielkim fanom pomidorów, jak ja.

Pomidory (najlepiej małe, malinowe)
Zioła prowansalskie
Oliwa
Sól, pieprz
Bułka tarta

Na patelnie wlewamy oliwę, przekrojone na pół pomidory kładziemy wewnętrzną stroną na rozgrzaną oliwę. Solimy, posypujemy pieprzem i obficie ziołami prowansalskimi. Smażymy na małym ogniu. Następnie pomidory przekładamy na drugą stronę i powtarzamy czynności z solą, pieprzem i ziołami. Ziół nie żałujemy! Pomidory pięknie się podsmażają, puszczają trochę soku. Na koniec pomidory posypujemy bułką tartą. Pozwalamy bułce zbrązowieć.

                                                      Dobrego tygodnia!
                                                                    Asia