poniedziałek, 14 sierpnia 2017

Asieńka


Moja przyjaciółka przeprowadziła się właśnie do Gdańska.
 Z mężem i dziećmi mieszkają teraz w pięknej, przedwojennej willi z dużym, przeszklonym tarasem i cudnym ogrodem.
Pierwszego dnia, jako nowa lokatorka, poszła do sąsiadów przywitać się i przedstawić. Takie pierwsze koty za płoty.
Otworzyła jej uśmiechnięta Pani w kwiecie wieku. 90- cioletnia, radosna, z młodzieńczym spojrzeniem i w szlafroczku.
- Przepraszam bardzo za mój strój, ale właśnie przymierzam stroje kąpielowe (!!!).
Pani w kwiecie wieku wybierała się bowiem na plażę.

Czyż nie jest to cudowne? Wspaniałe i niesamowite?

Wyobrażam sobie siebie za 50 lat przymierzającą stroje kąpielowe. Który podkreśla moją gibką sylwetkę, a który nie, w tym kolorze mi do twarzy, a ten odpada, za smutny, jak dla mnie i takie tam...Cóż za perspektywa!
Umówiłyśmy się z przyjaciółką na takie modowe spotkanie za pół wieku.

Inna Pani w kwiecie wieku. Rocznik 1932, a więc przeżytych już 85 wiosen.
Moja Niania.
Nigdy inaczej o niej nie mówiłam. Niania i już.

Opiekowała się mną, kiedy mieszkaliśmy w naszej pegerowskiej wsi.
Już wtedy, ponad 30 lat temu kulała, była otyła i generalnie dosyć schorowana.
Ale serce dla mnie miała ogromne!
 Byłam jej Asieńką. Nawet w domu nikt tak do mnie nie mówił.

- Asieńko, skocz no po Panią Świerszczyńską i po Drożdżową, kawę już robię.
Biegłam po sąsiadki, a potem razem spijałyśmy te kawki. Ja dostawałam swoją w szklance z truskawkami. Była jaśniejsza niż herbata, ale to była najprawdziwsza kawa. Dzisiaj taka Niania miałaby poważne kłopoty, że kawa zamiast ekosoczków czy wody z cytryną.

Te trzy łyki kawy z sąsiadkami były dla mnie lepsze niż zabawa z koleżankami i wszystkie bio produkty razem wzięte. Jaka ja się czułam ważna! Jaka kochana!
Podobno wieczorami, z misiem i poduszką pod pachą, wymykałam się z domu i uciekałam do klatki obok, na nocowanie do Niani. Wiedziałam, że jak już się wkulnę pod kołdrę, Niania wyprosi u rodziców spanie u niej. Przytulałam się do Niani i do Morusa, psa Niani i zasypiałam.

Potem, kiedy już chodziłam do szkoły, Niania pracowała w kiosku, który stał naprzeciwko naszego bloku. Po lekcjach przesiadywałam w tym kiosku, sprzedawałam gazety i zapałki, wydawałam pieniądze, układałam monety i zawijałam je w takie śmieszne cukierki i zapisywałam podliczone kwoty. Czasami Niania zostawiała mnie na chwilę samą i biegła wstawić ziemniaki, a ja zakładałam jej okulary i pilnowałam kioskowego bogactwa. Niania mi ufała, wierzyła w moje możliwości, a ja pękałam z dumy, że taka samodzielna i odpowiedzialna jestem.

Kiedy miałam 10 lat wyprowadziliśmy się z pegerowskiej wioski do miasteczka, ale w październiku, na Janiny, jeździłam z kwiatkiem do Niani.

A  potem popłynęłam w dorosłe życie.
Minęło wiele lat i wydarzyło się dużo życiowych wydarzeń.

Podczas ostatniego pobytu u moich rodziców znowu kupiłam kwiatki. Jeszcze raffaello i pojechałam do Niani.

Drzwi otworzył mi Pan Zygmunt, mąż Niani, uspokoił szczekającego Morusa (nasze psy zawsze były czarne i zawsze były Morusy), serdecznie przytulił i nie kryjąc wzruszenia, zaprowadził do pokoju, w którym była Niania.

Moja Niania.
Moja Asieńka!

To samo, ciepłe spojrzenie, choć oczy bardzo słabo widzące, wciąż młody głos, uśmiech na twarzy i łzy.

Piękna dusza, serdeczność, miłość i bystry umysł w bardzo schorowanym ciele.
Wychowała 5 dzieci, o których niezmiennie mówi: Grzesiu, Marylka, Bożenka...
Wszyscy są już dziadkami, babciami. Wnucząt 13. Niania wymienia kolejno bez mrugnięcia okiem. Dopiero przy prawnukach się pogubiła.
- Paźniowski- krzyczy do męża - ile my mamy prawnuków, bo coś nie mogę się doliczyć!

Ja nie mogę zliczyć zdjęć w ramkach. Śluby, chrzty, komunie, dla kochanej babci...

W czasie mojej wizyty zadzwoniła córka. Bo dzieci dzwonią codziennie. Tylko Grzesiu nie dzwoni, bo on na miejscu jest, to wieczorem wpada zobaczyć, co u nas.

- Bożenka, córciu, no nie uwierzysz, kto mnie dzisiaj odwiedził- ledwo powstrzymując radosny śmiech mówi do słuchawki Niania
- Nie, nie, nie, nie. No mówiłam, że nie zgadniesz! MOJA ASIEŃKA!

I wszyscy wiedzą, że ta Asieńka, to ja.

Moje serce przepełnia radość i wzruszenie. Tak wspaniale być dla kogoś Asieńką.  Mam 40 lat, a dla Niani wciąż jestem Asieńką.

Tyle ciepła, dobra i miłości dostałam od tej kobiety.
Na koniec wizyty dostałam siatkę pomidorów z ogrodu,  (Paźniowski, zerwij no kochany pomidorów dla Asieńki) i z bijącym szybciej sercem odjechałam.

To było piękne spotkanie.

Dwie kobiety, dwie różne starości. Stroje kąpielowe i zdjęcia prawnuków w ramkach oglądane z perspektywy fotela i łóżka. Obie szczęśliwe i spełnione, choć pewnie czasami trudne.

Patrzę na moich rodziców. Wciąż sprawni, młodzi, aktywni, wciąż w ruchu i energii płynącej z radości życia. Dziękuję za nich. Dziękuję za Nianię. Dziękuję za to, że mogłam doświadczać siebie, jako kochanej Asieńki.

Mam 40 lat. Mam na imię Joanna.
Ale kiedy spotykam Nianię, kiedy odwiedzam moich rodziców, kiedy spaceruję po ich ogrodzie, wciąż jestem Asią, Asieńką, Asiunią. I dobrze mi z tym.

                                                      Tak, tutaj jestem Asieńką!






                                                                   Asieńka

11 komentarzy:

  1. cudny post...pozdrawiam Cie Asienko.Ana

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci Ana bardzo!
      I serdecznie pozdrawiam!

      Usuń
  2. Bardzo urocza historia. Refleksyjna i pełna ciepła.
    Pozdrawiam serdecznie 💟

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, karmię się wspomnieniem tego spotkania.
      Dziękuję Ci Kochana za komentarz i pozdrawiam.

      Usuń
  3. Moja Mama ma 82..Ciągle czeka aż Ją wnuki odwiedzą..Ale one czasu nie mają..Płakac mi się chce..

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytałam z zapartym tchem. I poproszę o więcej:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Pięknie napisane. Wzruszyłam się bardzo. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń