życia figlarnej Haliny. Zapraszam!
Świeżo upieczona mężatka z zawiniątkiem w ramionach wsiadła
pewnego popołudnia do lśniącego trabanta
i niczym królowa wyjechała z Heńkiem zdobywać miasto.
Zostawiła za sobą
podpierających płot Romków, trudy pracy w polu, nieustannie modlącą się matkę i
cały ten wiejski grajdołek.
Nie zdążyła się jeszcze Halina na dobre w tym wielkim
mieście rozgościć, kiedy w drzwiach ich
małżeńskiego M3 stanęła kobieta z
dzieckiem na rękach.
Mała Dorotka okazała się być siostrzyczką Artka. Młodszą o
jeden miesiąc. I jakkolwiek trudno w to
uwierzyć, nie jedyną.
W jednym roku Heniek poczęstował swoim nasieniem kilka
kobiet, zapewniając sobie tym samym różnorodność
i ciągłość genetyczną. Byczek rozpłodowy z niego był pierwszego sortu.
Na nic się zdały heńkowe błagania i zapewnienia, że tylko
ona, Halina się liczy, że przecież ją właśnie wybrał na dobre i na złe. Moja
ciotka była nieprzejednana. Pogoniła Heńka ze swego życia raz na zawsze.
No, prawie na zawsze.
Jeden, jedyny raz przyjechał
wujaszek do moich dziadków, żeby zobaczyć swego syna, Artka. Żar lał się z
nieba, więc poszliśmy wszyscy razem nad jezioro. Piszcząc z uciechy
wskoczyliśmy do wody. Heńkowi upał też dawał się we znaki, zrzucił więc z
siebie garnitur, a potem koszulę. Wynurzyłam się z wody i zobaczyłam na brzegu
owłosionego od stóp do głów potwora. Na krótką chwilę odwrócił się tyłem,
prezentując obficie zarośnięte plecy.
O matko!- szepnęłam cicho i natychmiast zanurkowałam pod
wodę. Długo wypłukiwałam z oczu szok, którego doznały.
Nie mogłam pojąć, dlaczego moja piękna ciotka wyszła za
takiego goryla. Wprawdzie już się z nim,
na szczęście, rozwiodła, no ale przecież
kiedyś musiała się z nim całować i – o Boże- jakoś go dotykać, no bo skąd wziąłby się Artek?
Heniek wyjechał, przez nikogo nie żegnany. I wszelki słuch o
nim zaginął.
Halina na wieś nigdy nie wróciła. Przywiozła tylko Artka do
dziadków na wakacje, które trwały kilka lat, a sama po rozwodzie z owłosionym Heńkiem kupiła sobie bardzo drogie futro, według
mnie z pluszowych misiów i kilka par szpilek. Ścięła warkocz i zrobiła sobie
trwałą ondulację. Była kobietą luksusową, a
jej znakiem rozpoznawczym, oprócz cycków, stały się czerwone usta i wysokie obcasy.
Poszła też do jakiejś wieczorowej szkoły i po dwóch latach
została panią intendentką. Romansowała z najprzystojniejszymi i najbardziej
wpływowymi mężczyznami w mieście. Pozwalała się zabierać na wakacje do
Bułgarii, Czechosłowacji i Turcji.
Paliła papierosy Marlboro przez lufkę. Z elegancją Marleny
Dietrich i spojrzeniem Marylin Monroe. Odwiedzałyśmy z mamą Halinę kilka razy w roku,
w tym jej miejskim mieszkaniu, z widokiem na blokowiska. Ja jeździłam sobie windą po wszystkich piętrach, a moją mamę
zawsze wtedy bolały zęby. Mówiła mi , że tylko dymek z Marlboro uśmierza te
bóle, a ja jej szczerze współczułam.
Nocami podsłuchiwałam ich dorosłe rozmowy.
- Przecież ty jesteś mężatką Irenka, co ty możesz wiedzieć o
seksie?- pytała Halina moją matkę i dzieliła się swoimi, zgoła odmiennymi doświadczeniami.
- Waldi był szarmancki i dobrze tańczył, ale miał takiego
małego, słuchaj, że czułam ledwie gilganie.
- Janusz z kolei miał się czym pochwalić, nie powiem, ale
chyba nie mył zębów, bo mu zawsze czosnkiem z gęby jechało. Daj spokój. Szybko
go pogoniłam. Stawiał mi potem kwiaty w wazonach pod drzwiami. Przez dwa
miesiące. Wyobrażasz to sobie? Mam teraz całą kolekcję kryształów. Wybierz
sobie jakiś Irenka, bo brakuje mi już na nie miejsca.
- Zdzisław? Tak, Zdzisław był prawie idealny. Sprawny taki,
pomysłowy pod kołdrą, znał się na rzeczy chłopak. Ale cholernik taki zazdrosny,
że z tej zazdrości pociął mi kiedyś moje futro (to z misiów) i teraz zostało mi
tylko jedno, krótkie przed kolano, z
nutrii. Ale to przecież nie to samo.
O moim ojcu mówiła:
- Ten mój brat to przystojny jest jak Olbrychski, ale
marudny i upierdliwy, jak Kowalik. Jak ty z nim wytrzymujesz Irenka?
Porównania do Kowalika nie mógł zrównoważyć nawet urok
amanta polskiego kina. Była to największa ujma i jawna zniewaga.
Kowalik to mąż Kowalikowej, tej samej, która kiedyś w polu
rodziła Stefanka. Potem powiła jeszcze dwoje dzieci, po czym poszła do jeziora
i się utopiła. Wszyscy we wsi gadali, że to przez tego jej chłopa, który
dzieciaki umiał robić tylko po pijaku i tak kobiecinie żywot uprzykrzył, że
wolała to życie zakończyć, niż nieść swój kowalikowy krzyż przez kolejne lata.
Nie wiem, co o swoim krzyżu myślała moja matka, ale po
każdej wizycie u Haliny wstępował w nią nowy duch. Ojciec nie chciał jej potem
puszczać w te odwiedziny, ale ona wtedy tupała nogą, pakowała słoiki pełne
wiejskich rarytasów i pędziła do ciotki autobusem typu ogórek. Leczyć te bolące
zęby…
Pewnej mroźnej zimy, w kawiarni Klubowa, Halina poznała
Stacha. Podszedł po prostu do stolika, przy którym siedziała ciotka z innymi
paniami intendentkami i poprosił ją do tańca.
Tańczyć nie umiał w ogóle, ale kiedy męską dłonią zagarnął
Halinę i przytulił ją całą do siebie, po
raz pierwszy trafiła ją strzała amora. Prawdziwa, a nie z plastiku. Tak mi
przynajmniej mówiła.
Ważni mężczyźni w życiu Haliny pojawiali się nie wiadomo
skąd. I jakoś tak przez przypadek.
Stach, właściciel sklepu z porcelaną Rasenthala, w kawiarni
Klubowa znalazł się też nie wiadomo skąd. Ale wiadomo po co.
Porwał Halinę do swego eleganckiego życia na kilka lat.
Jutro zapraszam na zakończenie opowieści.
Asia
Przeczytałam obydwie części z zapartym tchem! Fakt, w każdej rodzinie trafi się jakiś wujek, ciotka, dziadek, czy dalszy krewny, którego imię raczej wzbudza u tych pamiętających kontrowersyjne odczucia... Powiem Ci, że ta Twoja cioteczka mimo, że może nie jest postrzegana pozytywnie, to była kobieta z klasą, pewnością siebie, żadna cichutka skromniutka i nudna kurka... :)
OdpowiedzUsuńCzekam na zakończenie opowieści...
Ja też czekam na zakończenie tej barwnej historii.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie 😊
Ja też czekam na dalszy ciąg opowieści. Cioteczka Halinka jest bardzo barwną postacią. Ciekawa jestem jak sobie w życiu poradził Artek : )
OdpowiedzUsuń